Maria Andrejczyk: Przykro mi i smutno. Teraz moją idolką jest Anita Włodarczyk

Maria Andrejczyk: Przykro mi i smutno. Teraz moją idolką jest Anita Włodarczyk

Żenada, po prostu żenada. To, co ja dzisiaj odwalałam… Nie biegałam, nogi miałam „zajechane” albo się stresowałam. Z jednej strony to duży sukces, bo mam 20 lat i jestem czwartą zawodniczką igrzysk olimpijskich. Super, ale po eliminacjach było mnie stać na więcej i czułam to – to były pierwsze słowa Marii Andrejczyk do dziennikarzy po finale rzutu oszczepem. Zaledwie 20-letnia Polka spisała się jednak świetnie – z wynikiem 64.78 była czwarta, a do medalu zabrakło jej zaledwie dwóch centymetrów. Mistrzyni Europy juniorek zasłużyła na miano jednego z największych odkryć w polskiej reprezentacji olimpijskiej. Gdyby jednak powtórzyła wynik z kwalifikacji (67.11), cieszyłaby się ze złotego medalu. Tymczasem wygrała Chorwatka Sara Kolak, przed Sunette Viljoen z RPA i Czeszką Barborą Spotakovą.
ani idolka, Czeszka Barbora Spotakova wyprzedziła panią o dwa centymetry.

Maria Andrejczyk: Już nie jest moją idolką (śmiech). Naprawdę ją szanuję za to jaką jest oszczepniczką, ale to już nie czas na podziwianie innych, tylko na walkę. Właśnie to mi pokazała w finale. Tu nie ma czasu na przyjaźń, trzeba walczyć.
 
Mówiła pani, że będzie szczęśliwa z miejsca w pierwszej ósemce, ale teraz widać wielki niedosyt. Medal był bardzo blisko.
Maria Andrejczyk: No tylko dwa centymetry, co to jest? Moje paznokcie tyle mają! Przykro mi i smutno, wiem, że zawiodłam…
 
Bez przesady. Zaliczyła pani drugi pani najlepszy rzut w karierze. Jednak szkoda, bo Chorwatka Sara Kolak, która wygrała, pobiła rekord życiowy.
Maria Andrejczyk: Chyba to mnie boli najbardziej. Jest rok starsza ode mnie, rzuciła gorzej w eliminacjach, a ona jest złota, a ja największą przegraną. Gdybym wiedziała, że tak odpalę w eliminacjach, wszystko zostawiłabym na finał. Cóż, trudno, to nauka na przyszłość.
 
Biła pani brawo i dopingowała Spotakovą przed ostatnim rzutem.
Maria Andrejczyk: Może to źle zabrzmi, ale chciałam, żeby przerzuciła Sarę. Zależało mi, żeby dobrze rzuciła. Wychodzi ze mnie typowa baba.
 
W ostatnich dniach rzut oszczepem kobiet zyskał sporą popularność w Polsce. A pani zrobiła ekspresową karierę.
Maria Andrejczyk: Cieszę się bardzo. Trzeba rozpowszechniać tę konkurencję, bo oszczep jest chyba najbardziej niszowy w konkurencjach rzutowych. A ja mocno pracowałam na tę karierę. Wiem, że jeszcze dużo tej pracy przede mną. Jestem tu po to, żeby oszczep doszedł do światowego poziomu. Teraz moją idolką jest Anita Włodarczyk i chcę rzucić tyle, ile ona.
 
Te igrzyska to przełom w pani karierze?
Maria Andrejczyk: Przyjechałam z rekordem życiowym 64,08 m. Igrzyska są więc przełomem. Walczyłam, ile mogłam. Muszę popracować nad psychiką. Może psycholog albo więcej rozmów z mamą, bo bardzo mi pomaga. Mam 20 lat, nic nie tracę, mogę tylko zyskać.
 
Tokio pani i Konrada Bukowieckiego.
Maria Andrejczyk: Oczywiście! Zostały cztery lata i wiele może się wydarzyć, ale teraz apetyt mam ogromny. I niedosyt. Warto poczekać.
 
Gdyby w maju ktoś pani powiedział, że będzie czwartą zawodniczką igrzysk…
Maria Andrejczyk: Wzięłabym go za człowieka niepoważnego.
 
Robi pani niewiarygodne postępy. Z czego to się bierze?
Maria Andrejczyk: Z wielkiej pracy. Zobaczymy, jak będzie dalej ze zdrowiem. W tym roku mi nie dopisywało i nie sądziłam, że rzucę 67 metrów. Od trzech lat robię postępy po 5-6 metrów. Jak tak dalej pójdzie… Chcę trenować. Ja to kocham, to moja pasja. Muszą być też łzy, bo taki jest sport.
 
Gdy Czeszka rzuciła dwa centymetry dalej, to co pani pomyślała?
Maria Andrejczyk: Nie powiem, nie wypada. Została i wiara, że może w ostatnim rzucie machnę znowu to 67, że powtórzę eliminacje, ale nie. Zatrzymałam się, machnęła łapą, jak to mam w zwyczaju. No trudno.
 
Planowała pani zacząć mocno w dwóch pierwszych rzutach.
Maria Andrejczyk: Nie wyszło, byłam rozkojarzona i pierwsze rzuty mi nie wyszły. I tak byłam zaskoczona, że po pierwszej próbie, w którą włożyłam dużo siły, było 61 metrów, bo oszczep leciał paskudnie. W finale zawiniły nogi. Nie biegałam.
 
Udało się pani przed finałem odciąć od tego, co się działo wokół?
Maria Andrejczyk: Starałam się, ale dostawałam mnóstwo wiadomości. To fajne, że ludzie się zaczynają interesować, a moja kariera rusza. Tylko to trochę przytłaczające. Trzeba sobie z tym radzić. Kilka dni i pewnie ucichnie.

żródło: Przegląd Sportowy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

“Aby daleko rzucać muszę czuć krew rywalizacji”