Maria Andrejczyk dla tvp.info: do sportu trzeba mieć po prostu jaja

– To były tylko dwa centymetry, tyle co długość paznokcia. Wyobraź sobie, że na zawodach w czerwcu 2015 roku, gdy byłam juniorką, oszczep, którym rzucałam, był za lekki o dwa gramy. Trudno sobie nie pomyśleć, że mnie ta pechowa dwójka prześladuje – mówi w rozmowie z tvp.info Maria Andrejczyk. Ostatnio nagrodzona tytułem „Odkrycie Roku” 20-letnia oszczepniczka, która w Rio pobiła rekord Polski, opowiada nam o tym, dlaczego cieszy się, że nie zwyciężyła, o kontuzji barku i byciu zadziorną.

Mówi się o tobie, że jesteś ambitna, zdolna, ale przede wszystkim charakterna…

To prawda. Taka zadziora ze mnie.

Po kim to masz? 

Charakter zdecydowanie mam po mamie (śmiech).

Czy on pomaga w sportowej rywalizacji?

Taki temperamentny charakter zdecydowanie pomaga w sporcie, pomaga walczyć. Do sportu trzeba mieć po prostu jaja (śmiech).

Kiedy zaczęła się twoja przygoda ze sportem?

W trzeciej klasie podstawówki zaczęłam trenować siatkówkę. Byłam przekonana, że to będzie moja przyszłość. Mój obecny trener wypatrzył mnie rok później. Zaprosił na treningi. Podobało mi się to, jak motywuje, jak tłumaczy, co robić, aby ulepszać samego siebie. W szóstej klasie podstawówki po raz pierwszy dostałam do ręki oszczep. Od razu się polubiliśmy. Dwa tygodnie później wystartowałam na pierwszych zawodach. To były Mistrzostwa Podlasia Podstawówek. Rzuciłam tak dobrze, że zajęłam drugie miejsce. Z roku na rok szło mi coraz lepiej, miałam coraz lepszą formę. Gdy w ubiegłym roku mój trener został powołany na trenera kadry narodowej, nasza współpraca jeszcze bardziej się zacieśniła.

Dochodzi między wami do spięć? 

Mamy dwa różne charaktery. On jest spokojny, ja jestem temperamentna. Bywa, że są między nami zgrzyty, ale to głównie z mojej winy. Mam świadomość tego, że czasem jestem jeszcze niedojrzała, że zachowuję się jak dziecko. Wciąż uczę się życia. Mam wrażenie, że dorosłam po Rio, igrzyska wiele mnie nauczyły.

Rodzice wspierali cię w rozwijaniu twojej pasji?

Jestem im za to bardzo wdzięczna. Nigdy nie mówili mi, żebym sobie coś odpuściła. Zawsze potrafili zobaczyć, co mnie czy moich braci pasjonuje, co sprawia, że mamy ochotę się tym czymś zajmować. Gdy tylko pozwalał im na to czas, byli ze mną na zawodach, kibicowali mi. Mieliśmy jednak taką umowę z rodzicami, że jeśli nauka będzie nam słabo szła, zawalimy szkołę, to zapominamy o treningach. Edukację zawsze stawiali na pierwszym miejscu.

Jak to jest być siostrą czterech braci?

Musiałam całe dzieciństwo walczyć o ten najwyższy stopień w hierarchii (śmiech). Łatwo nie było, ale zawsze byłam hersztem bandy. Majka, bo tak mówi się na mnie w domu, zawsze była wodzem. Gdy łaziliśmy po drzewach, zawsze ciągnęło mnie w górę, tam gdzie najwyżej dało się wejść.

Bracia też trenują?

Cała czwórka próbowała swoich sił w lekkoatletyce, ale nie widzą siebie w tym sporcie, wybrali inne pasje, poza najmłodszym Adasiem. On tak jak ja jest żywym sreberkiem. Ruchliwy, gra w piłkę, już drugi rok bawi się oszczepem, ale czy pójdzie w moje ślady? Zobaczymy. Nie chcę układać za niego życia.

Treningi to krew, pot i łzy?

Dla osoby niezwiązanej ze sportem ogromne wyrzeczenia, ale dla kogoś, kto to kocha, po prostu pasja. Oczywiście, że czasem czuję potworne zmęczenie, ale wiem, że ono przyniesie mi sukcesy, że robię progres, idę do przodu. Ciężkie rzeczy, jakie spotykają mnie w życiu, też dzieją się po coś. Myślę, że czuwa nade mną Bóg i odpowiednio kieruje moim losem.

Co masz na myśli, mówiąc o ciężkich rzeczach? 

Chociażby operację, którą musiałam przejść. Myślałam, że mam bark z żelaza, że nic mi się nie może stać. Okazało się, że już w Rio pojawiła się kontuzja. Gdy kilka miesięcy temu na zawodach w Lozannie poszło mi strasznie źle, wiedziałam, że coś złego dzieje się z moim barkiem. W listopadzie musiałam dojrzeć, zrobić dokładnie badanie i w skutku poddać się operacji pod koniec grudnia. Płakałam strasznie. Bałam się, ale wiedziałam, że czas przestać udawać, że się tam nic nie dzieje. Kilka dni później leżałam już na stole, teraz trwa moja rehabilitacja. Żmudna i upierdliwa, bo ja już przebieram nogami, żeby wrócić do treningów, ale sama w sobie studzę te emocje i zapał. Nic na szybko, nic na siłę. Cierpliwość to naprawdę trudna sprawa.

Nadal nie przepadasz za cyfrą dwa?

Z pewnością nie należy do moich ulubionych. To były tylko dwa centymetry, tyle co długość paznokcia. Wyobraź sobie, że na zawodach w czerwcu 2015 roku, gdy byłam juniorką, oszczep, którym rzucałam, był za lekki o dwa gramy. Trudno sobie nie pomyśleć, że mnie ta pechowa dwójka prześladuje.

Jak dziś z perspektywy czasu patrzysz na swój start w Rio?

Dwa lata wcześniej nawet nie śniłam o tym, że tam pojadę. Byłam przekonana, że będę siedziała na kanapie i oglądała, jak startują inni. Gdy okazało się, że jadę, bardzo gloryfikowałam sobie tę imprezę. Przyznam, że jechałam mocno zestresowana, zaintrygowana, jak to będzie. Gdy przekroczyłam próg wioski olimpijskiej, poczułam się jak w domu. Poczułam, że to moje miejsce. Ten cały stres szybko minął. A gdy już stałam na płycie stadionu, gdy rzucałam, czułam, że to mój moment, że to ta chwila, z której mam czerpać i którą mam się bawić. Zrobiłam swoje, choć nie do końca się udało.

Wciąż czujesz żal, że się nie udało?

Gdy przypominam sobie o tym momencie, to wraca złość, żal, nawet czasem mam w oczach łzy, ale tłumaczę sobie, że to był mój debiut. Nie do końca sobie z tym poradziłam, ale to była fajna lekcja, dużo z niej wyniosłam. Czasem zadaję sobie sama pytania: „A co by było, gdyby się udało? Czy dalej bym walczyła? A może spoczęła na laurach?”. Najwyraźniej tak miało być. Powtórzę raz jeszcze, że ogromnie wierzę w przeznaczenie.

Użyłaś wtedy mocnych słów w stosunku do swojej rywalki Barbary Spotakovej, którą przed przegraną uważałaś za idolkę.

Powiedziałam, że nie jest już moją idolką, ale moim wrogiem, i mam ochotę jej dokopać. Mimo że użyłam tych mocnych słów, wciąż ją szanuję. Prywatnie to bardzo fajna zawodniczka, która ma klasę. Taki mam charakter, że mówię, co czuję. Nie zmienię tego. Jak puszczają mi emocje, to na maksa.

To odpuścisz czy jej dokopiesz?

Będę walczyć dalej. Naprawdę nie mogę doczekać się powrotu do treningów. Na razie wszystkie moje aktywności fizyczne są dostosowane do rehabilitacji. To było rzadko spotykane pęknięcie barku. Na szczęście okazuje się, że zakresy ruchowe wracają mi bardzo szybko. Jestem przekonana, że to sprawka mojego pozytywnego myślenia. Coś tam siedzi w tej mojej głowie, co sprawia, że ten bark tak fajnie się goi.

Był taki moment, gdy zwątpiłaś? Chciałaś to wszystko rzucić? 

Miałam takie momenty, ale te chwile zwątpienia nie trwały dłużej niż pięć sekund. Czasami zastanawiam się nad tym, co by było, gdybym nie trenowała. Pewnie byłabym szczuplejsza, nie miałabym tak rozbudowanych barków, ale przecież tyle świata zwiedziłam, tyle godzin spędziłam na treningach i nauczyłam się życia, że nie potrafiłabym zrezygnować. Zawiodłabym sama siebie, gdyby to wszystko poszło na marne.

A gdyby nie sport, to…

Mam dalsze plany niekoniecznie związane ze sportem, ale mam też wiele celów sportowych, do których chcę dojść, że na razie nie odpuszczam.

Jak wyglądają twoje treningi?

Trenuję codziennie oprócz niedziel. Oszczepnicy są najbardziej sprawnymi sportowcami wśród miotaczy, więc nasze treningi są bardzo urozmaicone. Jest bieganie, siłownia, gimnastyka. W tym roku będę więcej pracowała z ciężarem własnego ciała oraz z mięśniami głębokimi. Przyda się, więc pilates i joga. Nie są to moje ulubione techniki, bo kocham jak jest dynamicznie, ale dla dobra rzutów jestem w stanie robić wszystko. Poza dopingiem oczywiście, bo tym się brzydzę.

Masz swój ulubiony oszczep?

Nie lubię przywiązywać się do rzeczy. Raz mi leży ten, raz tamten. Na igrzyskach nie mogliśmy mieć własnego sprzętu, ale na zawodach mam takie, którymi lubię rzucać. Ten ulubiony jest czarno-złoty.

Otrzymałaś tytuł „Odkrycia Roku”. To motywuje? 

Czuję się doceniona. To pokazuje skalę mojego sukcesu i jest to, jak ja mówię, taki kop na dzień dobry, sygnał „dziewczyno bierz się do roboty i udowodnij, że kiedyś znajdziesz się w tej pierwszej 10”. Anita Włodarczyk, Piotrek Małachowski i Tomasz Majewski, którzy również zostali wyróżnieni podczas plebiscytu „Przeglądu Sportowego”, to moje wzory do naśladowania.

Masz czas na coś jeszcze poza treningami? 

Doba ma niestety tylko 24 godziny. Czasu na przyjemności jest, niestety, bardzo mało. Teraz mam sesję, więc na naukę też pozostaje niewiele. W grudniu na uczelni byłam tylko jeden dzień. Udało mi się wszystko nadrobić. To, że jestem Marią Andrejczyk, nie znaczy, że mam lżej, że ktoś mi coś odpuszcza. To mi się podoba, że nie traktują mnie ulgowo. W wolnych chwilach uwielbiam czytać, rysować. Kiedyś chodziłam na kursy rysunkowe, ale odpuściłam, niestety, z braku czasu. Czasem, gdy wracam z treningów, mam ochotę po prostu pójść spać albo pogapić się w telewizor.

A miłość?

Nie spieszę się z miłością, nie szukam nikogo na siłę. Wiem, że ta osoba się pojawi, a może już się pojawiła…

Dlaczego wybrałaś się na studia na filologię angielską?

Bardzo lubię język angielski. To ciekawy kierunek, choć uważam, że niektóre zajęcia nie są mi niezbędne. Mam taki plan, żeby zrobić licencjat, a potem spróbować swoich sił na architekturze wnętrz. Marzę o tym, bo to mój plan na życie po karierze sportowca. Nie poszłam na AWF, bo chciałam odciąć się trochę od środowiska sportowego. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Sportowcy to bardzo fajni ludzie, ale ja szukałam pewnego rodzaju odskoczni. Jestem osobą, która się nudzi w tym samym towarzystwie dosyć szybko. Poznałam na studiach wielu fajnych ludzi, którzy mają inne zainteresowania, o czym innym dyskutują.

Jak dokończyłabyś zdanie: „Pobicie rekordu Polski to…”

Przekroczenie własnych barier. Apetyt rośnie w miarę jedzenia nie tylko u sportowców, ale i u kibiców. Żadna 20-latka nie rzuciła tak daleko. Te 67,11 m to był kosmos, ale i spory bagaż, który zobowiązuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

“Jeszcze się odegram i to nie raz!”